W wielkich gorach Himalajach
03.10.2009
31 °C
Ktorych nie widac. Niestety niebo jest cale zakryte chmurami. Ma sie oczywicsie wypogodzic, jesli wierzyc prognozom pogody nastapi to dokladnie wtedy, kiedy uplynie waznosc naszej nepaskiej wizy
Skoro na gory nie mamy na razie zbyt wielkich szans, to nadrabiamy braki w innych dziedzinach. Plan dnia wyglada mniej wiecej tak: mango lassi-shopping-mango lassi- net- mango lassi- shopping- mango lassi. Z dokladnoscia do 2 mango lassi
Tak w ogole to jestesmy w Pokharze, po 36 godzinnym podrozowaniu non-stop z Delhi.
Najpierw, zgodnie z planem pociagiem do Gorakhpur, gdzie wstepnie mialysmy nocowac. Jednak najwyrazniej po kilkunastogodzinnej podrozy z Delhi nadal nie czulysmy sie dostatecznie brudne, wiec ruszylysmy w strone nepalskiej granicy jakims samochodem typu indian style car, na przykladzie ktorego widac, jak wiele rzeczy w europejskich samochodach jest zbednych. Np. takie okna, po co to komu, bez nich mozna bylo poczuc wiatr we wlosach, ktore podczas calej podrozy jezyly mi sie na glowie. Nasz kierowca jechal srodkiem drogi i mielismy mozliwosc zapoznac sie z roznorodnoscia srodkow transportu w terenach przygranicznych. Jak dla mnie byly to nawet za wielkie mozliwosci, bo np. niekoniecznie odczuwalam potrzebe ogladania rozpedzonych nepaskich i indyjskich ciezarowek jadacych na czolowe po "naszym pasie". Okreslenia "pas" uzywam wylacznie z braku innego, bardziej stosownego do opisywanych okolicznosci. Zadna czesc drogi nie jest z gory przypisana dla nikogo i nikogo nie dziwi widok samochodu jadacego pod prad. Czulysmy sie troche jak w grze komputerowej, w ktorej na koncu pojawia sie napis Game over. Nam jednak ukazal sie napis Indian border. Zlapalysmy riksze i pozniej zrobilysmy rundke od granicy indyjskiej, skad nas mieli wypuscic, do nepalskiej. Wiza nepalska na 14 dni kosztowala nas 25 $. Koles wydajacy wizy zawolala w pewnym momencie: Monika!(trzeba bylo podac tez 2gie imie) i to oznaczalo, ze mam juz wize! Zapytal jeszcze: "Monica Levinsky?"
Pozniej przesiadlysmy sie do autobusu jadacego do Pokhary, ktory- wedlug informacji zasiegnietych na granicy- mial jechac 6, 7, 8, 9 lub moze 10 godzin. Zwazywszy na to, ze startowal o 16:30 a przyjazd do Pokhary mial na godzine 5 rano, moglo to byc nawet 13 godzin. OK, wsiadamy. Wrzucilysmy nasze duze plecaki do nieziemsko brudnego bagaznika. Bylo mi zal mojego plecaka i nawet mialam wyrzuty sumienia, ze robie cos takiego mojemu plecakowi, dopoki sie nie okazalo, ze wnetrze autobusu wcale nie nie przedstawia sie lepiej i pod koniec tej podrozy i ja i moj plecak bedziemy wygladac podobnie, no moze plecak wygladal nieco lepiej Skoczylam jeszcze kupic cole, sprzedawca pobiegl gdzies zeby przyniesc nam taka z lodowki i wtedy oczywiscie autobus ruszyl. Ania podniosla raban, autobus jechal, ja bieglam, a za nami gonil sprzedawca coli... W koncu udalo mi sie dogonic autobus w biegu. Kiedy wsiadlam autobus przejechal jeszcze z 20 metrow po czym zatrzymal sie na jakies 40 minut :D
Kiedy kupowalysmy bilety zapytano nas czy mamy swiadomosc, ze to nocny autobus. No moje pierwsze skojarzenie bylo takie, ze niestety w zwiazku z tym ze autobus jedzie noca omina nas piekne himalajskie widoki, jednak po pewnym czasie wiem, ze chodzilo o cos nieco innego. Niewatpliwym plusem nocnej podrozy przez Himalaje byl brak swiadomosci nad jakimi przepasciami balansuje nasz local bus. Minusem bylo, to ze ograniczona widocznosc dotyczyla takze kierowcy. Ale przeciez co jak co, ale taki autobus moze nie wyglada, moze jest brudny, ale na pewno musi byc sprawny. Przynajmniej tak nam sie wydawalo, az do ktoregos z kolei postoju, kiedy kierwoca i kilkanascie osob przystapilo do wymiany kola. Choc w sumie uzycie liczby mnogiej nie jest uzasadnione, gdyz kolo wymienial kierowca, a pozostale osoby staly wokol niego w charakterze publicznosci. Po godzinie prawe kolo zostalo zastapione zapasowym, a lewe wyjete i wlozone na swoje miejsce. Ruszylismy. Ujechalismy jakies 50 metrow i okzalalo sie, ze jest cos nie tak. Nasz kierowca probowal zatrzymywac przejezdzajace obok wielkie ciezarowki, ale niestety nikt sie nie zatrzymal. Walnal wiec jakies 2 razy lomem w okolice kola i pojechalismy. Moze sie uda
Przez cala droge oczywiscie nie moglysmy usnac, udalo sie nam to dopiero kiedy zatrzymalysmy sie na jakims duzym parkingu na kolejny przystanek. Byla 2:30 czasu nepalskiego. Po jakims czasie obudzil mnie glos: madame, czy moze madame zabrac swoje bagaze? bo my juz odjezdzamy. Otworzylam oczy. Najpierw nie widzialam nic, po 30 paru godzinach w soczewkach kontaktowych. Spojrzalam na zegarek- 5:30. Wyjzalam przez okno.
Jestesmy na tym samym parkingu! Okazalo sie, ze od 3 godzin jestesmy w Pokharze, tylko delikatni Nepalczycy pozwolili nam sie wyspac.
No, ale w sumie zakonczylo sie szczesliwie i bezwypadkowo, nie liczac sprzedawcy ogorkow, ktory dostal od Ani przez leb, za to, ze korzystajac z zamieszania zlapal ja za tylek.
OK, ide na mango lassi.
Wysłane przez durgama 23:48 Kategoria Nepal Tagged shopping Komentarze (4)